niedziela, 30 grudnia 2012

[05] The damage is done

Jeszcze raz otworzyłam drzwi dużej, mahoniowej szafy i po raz kolejny przejrzałam wszystkie ubrania, walające się po jej ciemnym, pachnącym jeszcze nowością dnie. Powoli utwierdzałam się w przekonaniu ,że będę skazana na parę wytartych jeansów i zdobioną ćwiekami katanę, którą przed wyjazdem znalazłam na zakurzonym strychu w domu matki, w Seattle. Ciekawe co Justin powie na zniszczoną, odbarwioną kurtkę bez rękawów , która wyglądała jakbym trzymała ją w nieczyszczonej od wieków stadninie koni.
Zawartość mojej szafy nie była zbytnio urozmaicona. Lubiłam ciemne, nierzucające się w oczy ubrania, dziurawe trampki i źle dobrane skarpetki, których celowo nie łączyłam w pary, więc znalezienie jakiejkolwiek sukienki, pasującej na imprezę, przychodziło mi ze sporym trudem.
Rzecz w tym ,że ja zawsze miałam takie pieskie szczęście.
Dziwiłam się ,że ojciec w ogóle wypuści mnie z domu, bo po dzisiejszej, popołudniowej aferze, byłam przekonana ,że cały weekend będę zmuszona przeleżeć w domu na kanapie. Z Sheili i jej „fascynującymi” opowieściami na temat amerykańskich seriali, o których w Seattle nawet nie przyszło mi myśleć, a co dopiero oglądać.
Po powrocie ze szkoły od razu skierowałam się do swojego pokoju, ale minąwszy salon spostrzegłam, że atmosfera domowników jest inna niż zazwyczaj. Sheili nie biegała radośnie po domu z miską maślanego popcornu i pilotem w ręku, próbując zachęcić mnie do oglądnięcia kolejnego odcinka tej taniej produkcji, a ojciec wcale nie wyglądał na zadowolonego ,widząc jak posyłam im wymuszony, powitalny uśmiech.
Wróciłam ,więc do oświetlonego promieniami słońca pokoju, obdarzając rodzinkę ciekawskim spojrzeniem, a potem blondynka, której przygnębienie doprawiało mnie o mdłości, pewnym ruchem zerwała się z kanapy i obdarzywszy mnie pogardliwym wzrokiem ,wręczyła papierowe pudło.
-Co to ,do diabła, robi w naszym domu?- spytał ostrym tonem ojciec, nerwowo odkładając gazetę.
Zerknęłam więc ukradkiem do kartonu i z trudem powstrzymałam śmiech, widząc ,że w jego wnętrzu znajduje się kilka pustych puszek po piwie i kilkanaście opróżnionych paczek papierosów. Zaraz po tym, kiedy w mojej głowie narodziła się idealna riposta, przypomniałam sobie o dzisiejszym spotkaniu z Justinem i postanowiłam odegrać rolę skruszonej owieczki.
Posłusznie przeczekałam burzę ,szalejącą w salonie, choć w mojej głowie działa się teraz zażarta walka. Gdybym powiedziała to co myślę na temat ich nadopiekuńczości i wtrącania nosa w nie swoje sprawy, prawdopodobnie byłabym już uziemiona na najbliższe dwa tygodnie.
Całe zdarzenie skończyło się piętnastominutowym wykładem i teatralnym wyrzuceniem wszystkich znalezionych przez Sheili śmieci w moim pokoju do ciemnozielonego kontenera ,stojącego przed domem.
Nie wspominając już o tym ,że znów- bez mojego pozwolenia- ktoś grzebał w moich szafkach, wróciłam na górę, pozostając z ciężkim zadaniem ,znalezienia jakiegoś przyzwoitego stroju na dzisiejszy wieczór. I kiedy tak po raz kolejny przyglądałam się poniszczonej katanie, niespodziewanie do pokoju wkroczyła Sheili ,trzymając w ręku dwie szklanki soku pomarańczowego.
Odstawiła napój na niską komodę, stojącą tuż przy drzwiach i podeszła do mnie, jedną dłoń opierając na kościstym biodrze.
-Może ci pomogę?
-Nie- jęknęłam i wydarłam z szafy kolejną stertę czarnych ubrań.
-Jak chcesz- mruknęła smutno i chwyciwszy jedną szklankę soku usiadła na łóżku- Musisz zrozumieć ,że naprawdę chcemy dla ciebie dobrze.
-Jasne, rozumiem.
Wzięła łyk napoju i starannie unikając mojego wzroku ,usiadła na łóżku, przesuwając przy tym kolorowe poduszki.
-Colin po prostu nie chce ,żebyś skończyła jak matka...
Spojrzałam na nią spode łba i widocznie dopiero wtedy zorientowała się, że to co powiedziała nie było na miejscu. Nie, takie rzeczy się nie zdarzają. Wręcz nie mogłam uwierzyć w to ,co wydukała przed chwilą wiecznie uradowana i miła Sheili.
Masa myśli tłukła mi się po głowie, kiedy wpatrywałam się jak niezdarnie próbuje odłożyć napój, który w końcu wylądował na drewnianej podłodze. Chyba można by powiedzieć ,że przeżywałam szok, bo nie zareagowałam nawet, gdy sok zmoczył mi skarpetkę.
Zmieszana blondynka, próbowała zahamować potok pomarańczowej cieczy ,sunący po pokoju. To wszystko zakrawało na jakieś kpiny.
-A jak skończyła moja matka? - zapytałam sucho, po czym wyrwałam jej z ręki rolkę kuchennych ręczników.
Z zażenowaniem uniosła dłoń w stronę skroni, jakby chciała otrzeć krople potu. Widziałam jak na jej opalonej twarzy pojawiają się dwa różowiutkie rumieńce, które wcale nie były wynikiem skomplementowania. Powiedziała nie to, co należało.
-Wyjdź- warknęłam, zanim zdążyła ułożyć jakieś sensowne wytłumaczenie.
Gdy tylko Sheili zatrzasnęła za sobą drzwi, puściłam się pędem do łazienki. Dopiero po szybkim, ale odprężającym prysznicu uspokoiłam myśli, które wręcz wrzały w mojej głowie na myśl o jasnowłosej ,która miała czelność wypowiedzieć się na temat mojej rodziny.
Nadal nieco oszołomiona zajrzałam do szafy, z której – po długich przemyśleniach – wyciągnęłam czarną sukienkę i parę nigdy nie używanych, zamszowych koturnów. Zaśmiałam się nerwowo, uświadamiając sobie ,że moje stopy nie miały okazji jeszcze wypróbować innych butów niż czarne tenisówki. Co, właściwie, było śmieszne.
Pół godziny później stałam już pod domem, wciąż poprawiając niesforne kosmyki czarnych włosów, które rozwiewane przez wiatr, kołtuniły się i skręcały w każdym możliwym kierunku. Nogi bolały mnie niemiłosiernie, a perfumy, którymi postanowiłam spryskać swoje ciało, spowodowały ,że dzisiejszy lunch zapragnął wydostać się z mojego żołądka.
Przyjechał.
Czarny mercedes, o wiele lepszy niż ten mojego ojca, zatrzymał się tuż przede mną, a jego drzwi otworzyły się bez żadnego łoskotu ,czy trzasku. Zanim jednak znalazłam się w środku samochodu, zdążyłam potknąć się o krawężnik na co Justin, zajmujący siedzenie kierowcy, zareagował śmiechem.
Brawo, April.
Jego włosy były jak zwykle idealnie ułożone i zdawało się ,że żaden wiatr nie może zepsuć ich dopracowanego ułożenia. Uśmiechał się szeroko, tłumiąc śmiech ,a poza tym wyglądał niezwykle seksownie, wpatrując się w przednią szybę auta. Ciemnowłosy, brązowooki grecki bóg.
-Wsiadasz ,czy nie?- zapytał ,ukazując przy tym szereg białych, zadbanych zębów, po czym poklepał siedzenia pasażera, na którym po chwili się znalazłam.
Odpalił silnik, wyciągnął z kiszeni paczkę papierosów i wsunął jednego w malinowe usta, nadal się uśmiechając.
-Chcesz?
Skinęłam głową, a jasnoniebieska paczuszka wylądowała na moich kolanach wraz z połyskującą zapalniczką.
-No no, Wilson- tu zaciągnął się dymem i odsunął szybę mercedesa- Cóż za zmiana.
Spojrzeliśmy po sobie. Najwyraźniej nie tylko mnie przerażały koturny i fakt, że kompletnie nie potrafię się w nich poruszać.
-Oszczędź mi, proszę. Nie jestem zbyt dobrą kreatorką mody.
-Nie, wyglądasz świetnie.
Trochę w to powątpiewałam ,więc ostatecznie obdarzyłam go tylko równie przyjaznym uśmiechem, zaciskając mocniej szkarłatne wargi.
Resztę drogi spędziliśmy w całkowitej ciszy, co nieco mnie skrępowało. Miałam wrażenie ,że dzisiejszy lunch ,przemienił się ogromną gulę w żołądku, która uniemożliwiała mi wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Ale poza tym podobała mi się ta niepewność ,wypełniająca samochód i nasze podejrzliwe spojrzenia ,które co chwila kierowaliśmy ku sobie.
Czarny mercedes zatrzymał się pod wysokim domem, z którego dochodziła głośna muzyka- wąski ,ze szpiczastym dachem, a mimo to wyglądał ładnie. Drzwi miały jasny, radosny kolor, w przeciwieństwie do szarego domu, którego ciemne wykończenia, dodawały mu nowoczesności i nieco przytłaczały.
-Justin!
Zanim zdążyłam wygramolić się z samochodu, z domu wybiegła uradowana szatynka, z końską twarzą i butelką piwa w ręku. Nie żeby nie była ładna. Po prostu jej haczykowaty nos i paziowate, sterczące, wysuszone włosy powodowały ,że wyglądała jak nadąsana i wiecznie niezadowolona.
Kiedy w końcu złapałam równowagę ,a z nowymi butami był to nie lada wyczyn, kolejna dziewczyna, tym razem ognisto ruda piękność, wysunęła się z wnętrza domu i dołączyła do swojej koleżanki, która w tym czasie, przyglądała się mi z zaciekawieniem.
-Boże- jęknęła, łapiąc w wychudzone palce kosmyk moich włosów- Ten kolor! Jest taki...
-Prawdziwe?
Justin wykręcił teatralnie oczami i zanim zdążyłam odpowiedzieć na zadane mi pytanie, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę uchylonych drzwi.
-Bella i Kaya są miłe, ale gdy zaczynają fascynować się Twoimi włosami, to radziłbym nie kontynuować z nimi rozmowy.
-Dlaczego?- zachichotałam ,łapiąc czarny lok, spoczywający na moich ramionach.
Zatrzasnął za sobą drzwi domu i gestem pchnął w stronę przestrzennego salonu, którego żółte ściany rozjaśniały otoczenie. Na czarnych mahoniowych meblach, prawie identycznych jak moje, porozstawiane były wszelkiego rodzaju słone przekąski i butelki z piwem- w większości opróżnione.
Rozejrzałam się po wnętrzu ,wypełnionym głośną muzyką, ignorując parę ,która w najlepsze obściskiwała się w kącie pokoju. Obdarowywali się namiętnymi pocałunkami, zupełnie nie przejmując się moim spojrzeniem, które w końcu ,z ciekawości, skierowało się prosto na nich.
Kiedy kątem oka dostrzegłam ,że ręka blondyna, chowa się za jeansami drobnej blondynki, postanowiłam jednak skupić się na trzech szalejących przy głośnikach dziewczynach i dwóch uśpionych już ,zapewne przez alkohol, szatynów, wylegujących się pod kuchennym blatem.
-Kaya postanowiła kiedyś rozjaśnić włosy- zaśmiał się Justin, mierzwiąc dłonią moją burzę dość już rozczochranych kosmyków- Bella uznała ,że woda utleniona to bardzo dobry produkt i wylała jej na głowę chyba z 3 litry tego diabelstwa.
Podeszliśmy do brązowej narożnej, kanapy, która ku mojemu zdziwieniu nie była zajęta przez rozkochanych w sobie nastolatków i po uprzątnięciu z niej pustych puszek i resztek chipsów, wygodnie rozsiedliśmy.
-Cześć Justin!
Oczywiście zdążyłam się już utwierdzić w przekonaniu ,że nici ze spokojnego wieczoru w towarzystwie brązowookiego bruneta. Nie było nam dane nawet spokojnie usiąść na kanapie, bo zanim złapałam oddech ,wysoki, dobrze zbudowany mulat ,wyciągał już do Justina dłoń.
-To jest Dylan.
Wydukałam swoje imię, posłałam mu niechętną minę ,po czym bezinteresownie pociągnęłam nosem.
-Chcecie coli, piwa ,czy coś mocniejszego?
Powtórnie zmierzyłam natrętnego szatyna wzrokiem i znów udałam ,że moje zatoki potrzebują pilnie chusteczki. Chyba w głębi duszy miałam nadzieję ,że mulat zdecyduje się mnie wyręczyć w ich poszukiwaniu, a po drodze jakaś napalona imprezowiczka zaciągnie go w drugi kąt salonu.
-Obojętne mi to- mruknęłam, a Justin ,widząc moje zainteresowanie rozmową, polecił przynieść piwo ,po czym posłał mi pełen radości uśmiech.
Nie, wcale nie czułam się głupio ,widząc jak wędruje swoim wzrokiem po moich udach i odkrytych ramionach, które nerwowo drgały pod wpływem jego intensywnego spojrzenia. Próbując nie okazywać, jak bardzo mnie to wszystko wytrąciło z równowagi, łyknęłam zimne piwo i wpatrzyłam się w swoje odbicie na grubym, ciemnobrązowym szkle butelki.
-Jak ci się podoba w Nowym Jorku?- Zapytał Justin, kiedy zwilżył usta otrzymanym napojem.
Poczułam jak gula w żołądku, o której zupełnie już zapomniałam, przesunęła się bliżej gardła ,ponownie blokując mi mowę. Przez dłuższą chwilę słychać było tylko dudnienie potężnych głośników i chichoty rozszalałych dziewczyn, które nadal na środku salonu prezentowały swoje wdzięki.
Chyba tak naprawdę w pośpiechu próbowałam wymyślić jakieś sensowne zdanie na temat tego bezdusznego, nieurzekającego mnie niczym miasta.
Wszystko co znajdowało się w tym miejscu ,miało ten cholerny superwyrafinowany wielkomiejski szyk. Szklane wieżowce, marmurowe schody, miliony neonów ,oświetlających bilbordy wielkości domku jednorodzinnego. Na pierwszy rzut oka, normalne miasto, ale kiedy przyjrzeć się bliżej każdy budynek zdawał się być zbudowany po to ,by zadowalać masę turystów, którzy podniecając się niesamowitą architekturą, tak naprawdę zapominali ,że ich miasta mają o wiele bogatszą historię i tradycję niż zwykły, zapracowany Nowy Jork.
Miałam wrażenie ,że życie tego miasta opierało się głównie na ciężkim harowaniu i zarabianiu pieniędzy ,a potem wyrzucaniu ich na głupoty.
Tak, dalej. Postawcie jeszcze więcej niepotrzebnych centrum handlowych, wyprodukujcie kolejne pięć milionów koszulek z pustym napisem „I ♥ NY” i ponownie przekażcie pieniądze na rozbudowanie Central Parku, który choć powinien być miejscem wypoczynku ,wypełniony jest zapracowanymi ludźmi, którzy w pośpiechu próbują w jakiś sztuczny, tani sposób zadowolić swoją rodzinę.
Zastanawiałam się tak naprawdę, gdzie podziało się to miasto ,o którym opowiadała mi matka. Miało być przecież niesamowitym miejscem, przeznaczonym do spełniania marzeń, a ja jedynie spotkałam tutaj dumnych ze swojego miejsca zamieszkania gburów ,którzy połowę swojej miesięcznej pensji wydadzą na nowy plazmowy telewizor.
Nowojorczycy mieli w sobie te cechy, których posiadanie przyprawiało mnie o mdłości. Ciężko na ulicy spotkać kogoś, kto widzi ,że to miasto ma na celu jedynie osiągnięcie sławy. Wszyscy, z małymi wyjątkami, byli egoistyczni i posiadali tą cholerną świadomość ,że są najlepsi.
Nie, wcale nie byli, a ja dobrze wiedziałam ,że nie jestem w stanie sama udowodnić ten fakt jednemu z największych miast świata ,więc obdarzając Justina nieśmiałym uśmiechem, mruknęłam tylko pod nosem jakieś przekleństwo i znów uraczyłam się smakiem nieco cieplejszego już piwa.
-Chyba nie jest aż tak źle- zaśmiał się pod nosem ,słysząc moją niezbyt przyjazną obelgę.
-Możliwe, ja chyba po protu...-tu przerwałam ,by sięgnąć po kolejny łyk napoju- Nie znalazłam jeszcze swojego miejsca.
Pomiędzy nami zapadła niezręczna cisza, podczas której oboje wpatrywaliśmy się w drewnianą podłogę, zaśmieconą okruszkami paluszków.
To było z pewnością idealnie dobrane określenie do mojego obecnego stanu umysłu.
-Chciałabyś wrócić do Seattle?
Oderwałam gwałtownie butelkę od szkarłatnych warg, pozostając na niej krwistą szminkę i krople trunku, których szybko pozbyłam się językiem.
-Skąd wiesz ,że przyjechałam tu właśnie z Seattle?
W ciemnych oczach ciemnowłosego chłopaka dostrzegłam nieco zmieszania, ale on tylko wcisnął prawie pustą już butelkę między nogi i spoglądając na mnie niepewnie ,uśmiechnął się potulnie.
-Chyba się domyślasz, April, że plotki w naszej szkole roznoszą się bardzo szybko.

*

Wpatrywał się w nią jak zahipnotyzowany. Śledził uważnie każdy jej ruch, starając się nie zwracać uwagi na rozmazaną, szkarłatną szminkę, zdobiącą jej usta, a teraz także kawałek podbródka.
Była piękna, nawet z czerwoną, nierówną kreską dzielącą jej alabastrową skórę, oblaną światłem ,dochodzącym z kolorowych lampek, oświetlających pokój.
Nie wiedział nawet kiedy stracił nad sobą panowanie i zapominając o bożym świecie, dał ponieść się emocjom.
Wyrwał jej z delikatnych, bladych dłoni pustą butelkę i rzucając na szklany stół, przysunął się bliżej, tak aby mógł spojrzeć w jej głębokie, błękitne tęczówki. Jej usta rozwarły się prędko, jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, jego palec próbował usunąć z jej podbródka krwistą skazę, delikatnie pieszcząc jej twarz.
Czuł całym sobą ,że pragnie czegoś więcej.
Wręcz wrzało w nim ,kiedy wpatrywał się w jej czarne włosy, opadające na ramiona i jasne, a zarazem piękne oczy, przypominające iskrzące paciorki.
Miał niestety tą cholerną świadomość ,że te wszystkie uczucia są tylko chwilowe i ulotne. Zaraz, zaraz. To nie były uczucia. On był po prostu dobrym aktorem. Był pewny, że czar pryśnie, jak bańka mydlana, gdy tylko przyjdzie odpowiedni moment.
Trzeba korzystać- pomyślał i w tej samej chwili pokonał kolejne kilka centymetrów, dzielących ich twarze.
Nie śmiała nawet zaprzeczyć, bo to co teraz się w niej narodziło, było silniejsze. Coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Coś co mogło sprawić, że czas pobytu w Nowym Jorku ,stałby się jednak najlepszym okresem w jej życiu.
Była tak głupia,a zarazem tak mądra, że w odpowiedniej chwili zdążyła się opamiętać. Przecież znali się ledwie kilka godzin i wiedziała na jego temat tyle co o wojnie trzydziestoletniej – czyli kompletnie nic.
Kiedy ciemnowłosa wpatrywała się w jego czekoladowe tęczówki, chłopak upajał się zapachem truskawek, które niespodziewanie go ogarnął. Jej alabastrowe, idealne ciało emitowało wonią soczystych i świeżych owoców.
Wykorzystał ten moment i szeptając jej do ucha słowa ulubionej piosenki ,musnął wargami jej szyję, która drgnęła niespodziewanie czując spierzchnięte usta chłopaka.
Znów oszalała. Miała wrażenie ,że zaraz eksploduje od nadmiaru emocji i rzuci się na niego, obdarowując serią namiętnych pocałunków. Pierwszy raz poczuła tak silną rządzę, co było dziwne, bo przecież wypiła tylko jedno piwo.
Ostatni raz spojrzał w jej tęczówki, zalane oceaniczną głębiną i znów poczuł zapach truskawek. Zapach, przy którym ciężko było mu się opamiętać.
Zrobił to.
Zapragnął jej ust teraz, a że zawsze miał to czego chciał, udało mu się tak oczarować dziewczynę, że zanim zdążył ukoić swoje rozpalone zmysły ,ona zrobiła to już za niego.
Płonęli, kiedy wzajemnie poczuli smak swoich spragnionych warg, które dawno nie doznały takiej rozkoszy. Coś rwało jej puste jak dotąd serce ,szamotało każdym fragmentem jej drobnego ciała. I choć wiedziała ,że nie powinna ,to za nic nie mogła oderwać się od jego malinowej słodyczy.
Niespodziewanie otworzyła usta szerzej, więc on wepchnął rozpalony język w sekretne zakamarki jej warg, wycofał go i niespodziewanie ugryzł ją w koniuszek języka, przez co sama nie wiedziała jak się zachować.
Zbyt oszołomił ją jego zapach męskich perfum ,więc całkowicie skupiła się na muskaniu jego warg, starając się nie zapomnieć o łapaniu oddechu. Czuła ekstazę, a jednocześnie nienawiść do samej siebie. Wcale nie chciała ,żeby tak zaczęła się ich znajomość.
Nie przestawaj- błagała w duchu, kiedy nieco zwolnił i przez uchylone powieki obserwował jej reakcje.
Ku jej zdziwieniu oderwał się od niej ,po czym posyłając zalotny uśmieszek ,oblizał wargi, które stały się dla dziewczyny celem. Ponownie ona ,zupełnie omotana jego wdziękiem, rzuciła się na niego, zanim zdążył uspokoić oddech, który szalał w jego płucach.
Znów mu się udało.
Pełny tryumfalnej ekscytacji ,pozwolił sobie na nieco więcej i nie zwracając uwagi na swoich przyjaciół, błądził dłońmi po jej rozszalałym ciele, które nie domagało się niczego innego niż jego ognistych pocałunków.

*

Wręcz oszalałam z radości, kiedy z końca ulicy w końcu dojrzałam dom ojca i światło latarni ukazujące drogę prosto do ogrodu, pełnego jabłoni i krzewów obsypanych niebieskim kwieciem.
Nogi zupełnie odmawiały mi już posłuszeństwa, więc pozbyłam się koturnów ,które teraz bezwładnie wisiały w mojej zmęczonej dłoni, dyndającej w rytmie mojego nierównego kroku.
Jeszcze nigdy nie byłam tak podekscytowana jednym pocałunkiem, który sprawił ,że na kilka minut zupełnie zapomniałam ,ze istnieje coś innego niż wargi, on i to ogarniające mnie ciepło.
To jednak nie zmienia faktu, że byłam na siebie cholernie zła.
Zawsze broniłam się przed takimi dziwnymi sytuacjami, a teraz uległam człowiekowi, na którego temat nie wiedziałam zupełnie nic. Irytujące i wręcz beznadziejne.
Byłam jednak zbyt zmęczona, by teraz karać się w myślach za swoje czyny, więc pchając drzwi skrzypiącej furtki, zapragnęłam by jak najszybciej znaleźć się w łóżku i nieco uspokoić nieco rozpalone jeszcze ciało.

„(...) i spotkały się ich usta... Spotkały się jakimś bezgrzesznym pocałunkiem, jak bezgrzeszna jest sama miłość.”

***
Nawet nie wiecie jaki miałam pozytywny humorek, pisząc ten rozdział - tarłam zmieniki na placki ziemniaczane i mama uczyła mnie biologi. Noo, pomijając fakt, że mam całą klawiaturę w ziemniakach i co chwilę pisałam coś o genetyce to jestem bardzo zadowolona. Obiecuję ,że jak skończy się półrocze (czyt. poprawię wszystkie zagrożenia) to rozdziały będą zajebiste.
JESTEM MISTRZEM . ♥
No a tak wg. to mam problem ze słowem chwila, ciągle pomijam w i piszę chili, a to przecież papryczka i żaden słownik mi tego nie podkreśla. Jak się więc natkniecie na jakieś warzywko, to bardzo przepraszam. 
Oojojoj, za dużo gadam. ; p
Czekam na opinie i życzę udanego sylwestra ( %%%%%% ) . 


7 komentarzy:

  1. Normalnie boski!!!!!! Czekam na nn!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny, wydaje mi się, że poprawiasz się z każdym rozdziałem, wszystko zostało opisane tak szczegółowo, że kiedy ujrzałam końcówkę zachciało mi się płakać. Mogłabym czytać i czytać aż do mojej usranej śmierci<3 Nie podoba mi się jedno, że wątek tego rozdziału jest taki sam jak we wszystkich opowiadaniach o nim. Że dziewczyna, która zawsze była opanowana i zbuntowana nie mogła się opamiętać bo on był piękny(wersja skrócona) Tą niedoskonałość jednak mogę Ci wybaczyć, bo było wszystko opisane bardziej szczegółowo niż w innych opowiadaniach.
    Udanego również i żeby Ci alkohol do głowy za bardzo nie uderzył jak to u mnie jest w zwyczaju ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie! Boskie i jeszcze raz boskie! Pisz szybciutko NN ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszyłam, kiedy zobaczyłam nowy rozdział. Jak mała dziewczynka! Ślicznie Ci to wyszło, naprawdę.
    Bardzo, że tak się wyrażę, seksowny rozdział. Wybacz za taki dobór słów, ale inaczej nie potrafię tego określić.
    Pocałunek opisałaś nieziemsko. Zadbałaś o szczegóły niczym profesjonalistka. W każdym rozdziale jest taki wątek, który zapada w pamięci bardziej niż inne. W tym akurat jest pocałunek. Wierz mi, że tego momentu nigdy nie wykopię z pamięci. Mistrzyni!
    Wiesz, każdy pisarz ma swój styl. Niepowtarzalny. Piszesz bardzo dobrze i z przyjemnością zgarnęłabym Twoją książkę z półki w księgarni. Za bardzo się rozmarzyłam, wybacz.
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. To jest niesamowite ! <3 Pocałunek opisałaś idealnie, ale nie dobry Justin myśli tylko o jednym, no cóż widocznie tak musi być + uwielbiam placki ziemniaczane xD

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękny jak zawsze . Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetny rozdział. W ogóle świetne opowiadanie. Czekam z niecierpliwością na nn : )
    Wejdziesz i skomentujesz z kim nowa notka ? http://yoursecretlife-onedirection.blogspot.com/ Zapraszam Wszystkich : )

    OdpowiedzUsuń

Wyraź swoją szczerą opinię : )