Jeszcze raz otworzyłam drzwi dużej,
mahoniowej szafy i po raz kolejny przejrzałam wszystkie ubrania,
walające się po jej ciemnym, pachnącym jeszcze nowością dnie.
Powoli utwierdzałam się w przekonaniu ,że będę skazana na parę
wytartych jeansów i zdobioną ćwiekami katanę, którą przed
wyjazdem znalazłam na zakurzonym strychu w domu matki, w Seattle.
Ciekawe co Justin powie na zniszczoną, odbarwioną kurtkę bez
rękawów , która wyglądała jakbym trzymała ją w nieczyszczonej
od wieków stadninie koni.
Zawartość mojej szafy nie była
zbytnio urozmaicona. Lubiłam ciemne, nierzucające się w oczy
ubrania, dziurawe trampki i źle dobrane skarpetki, których celowo
nie łączyłam w pary, więc znalezienie jakiejkolwiek sukienki,
pasującej na imprezę, przychodziło mi ze sporym trudem.
Rzecz w tym ,że ja zawsze miałam
takie pieskie szczęście.
Dziwiłam się ,że ojciec w ogóle
wypuści mnie z domu, bo po dzisiejszej, popołudniowej aferze, byłam
przekonana ,że cały weekend będę zmuszona przeleżeć w domu na
kanapie. Z Sheili i jej „fascynującymi” opowieściami na temat
amerykańskich seriali, o których w Seattle nawet nie przyszło mi
myśleć, a co dopiero oglądać.
Po powrocie ze szkoły od razu
skierowałam się do swojego pokoju, ale minąwszy salon
spostrzegłam, że atmosfera domowników jest inna niż zazwyczaj.
Sheili nie biegała radośnie po domu z miską maślanego popcornu i
pilotem w ręku, próbując zachęcić mnie do oglądnięcia
kolejnego odcinka tej taniej produkcji, a ojciec wcale nie wyglądał
na zadowolonego ,widząc jak posyłam im wymuszony, powitalny
uśmiech.
Wróciłam ,więc do oświetlonego
promieniami słońca pokoju, obdarzając rodzinkę ciekawskim
spojrzeniem, a potem blondynka, której przygnębienie doprawiało
mnie o mdłości, pewnym ruchem zerwała się z kanapy i obdarzywszy
mnie pogardliwym wzrokiem ,wręczyła papierowe pudło.
-Co to ,do diabła, robi w naszym
domu?- spytał ostrym tonem ojciec, nerwowo odkładając gazetę.
Zerknęłam więc ukradkiem do kartonu
i z trudem powstrzymałam śmiech, widząc ,że w jego wnętrzu
znajduje się kilka pustych puszek po piwie i kilkanaście
opróżnionych paczek papierosów. Zaraz po tym, kiedy w mojej
głowie narodziła się idealna riposta, przypomniałam sobie o
dzisiejszym spotkaniu z Justinem i postanowiłam odegrać rolę
skruszonej owieczki.
Posłusznie przeczekałam burzę
,szalejącą w salonie, choć w mojej głowie działa się teraz
zażarta walka. Gdybym powiedziała to co myślę na temat ich
nadopiekuńczości i wtrącania nosa w nie swoje sprawy,
prawdopodobnie byłabym już uziemiona na najbliższe dwa tygodnie.
Całe zdarzenie skończyło się
piętnastominutowym wykładem i teatralnym wyrzuceniem wszystkich
znalezionych przez Sheili śmieci w moim pokoju do ciemnozielonego
kontenera ,stojącego przed domem.
Nie wspominając już o tym ,że znów-
bez mojego pozwolenia- ktoś grzebał w moich szafkach, wróciłam na
górę, pozostając z ciężkim zadaniem ,znalezienia jakiegoś
przyzwoitego stroju na dzisiejszy wieczór. I kiedy tak po raz
kolejny przyglądałam się poniszczonej katanie, niespodziewanie do
pokoju wkroczyła Sheili ,trzymając w ręku dwie szklanki soku
pomarańczowego.
Odstawiła napój na niską komodę,
stojącą tuż przy drzwiach i podeszła do mnie, jedną dłoń
opierając na kościstym biodrze.
-Może ci pomogę?
-Nie- jęknęłam i wydarłam z szafy
kolejną stertę czarnych ubrań.
-Jak chcesz- mruknęła smutno i
chwyciwszy jedną szklankę soku usiadła na łóżku- Musisz
zrozumieć ,że naprawdę chcemy dla ciebie dobrze.
-Jasne, rozumiem.
Wzięła łyk napoju i starannie
unikając mojego wzroku ,usiadła na łóżku, przesuwając przy tym
kolorowe poduszki.
-Colin po prostu nie chce ,żebyś
skończyła jak matka...
Spojrzałam na nią spode łba i
widocznie dopiero wtedy zorientowała się, że to co powiedziała
nie było na miejscu. Nie, takie rzeczy się nie zdarzają. Wręcz
nie mogłam uwierzyć w to ,co wydukała przed chwilą wiecznie
uradowana i miła Sheili.
Masa myśli tłukła mi się po głowie,
kiedy wpatrywałam się jak niezdarnie próbuje odłożyć napój,
który w końcu wylądował na drewnianej podłodze. Chyba można by
powiedzieć ,że przeżywałam szok, bo nie zareagowałam nawet, gdy
sok zmoczył mi skarpetkę.
Zmieszana blondynka, próbowała
zahamować potok pomarańczowej cieczy ,sunący po pokoju. To
wszystko zakrawało na jakieś kpiny.
-A jak skończyła moja matka? -
zapytałam sucho, po czym wyrwałam jej z ręki rolkę kuchennych
ręczników.
Z zażenowaniem uniosła dłoń w
stronę skroni, jakby chciała otrzeć krople potu. Widziałam jak na
jej opalonej twarzy pojawiają się dwa różowiutkie rumieńce,
które wcale nie były wynikiem skomplementowania. Powiedziała nie
to, co należało.
-Wyjdź- warknęłam, zanim zdążyła
ułożyć jakieś sensowne wytłumaczenie.
Gdy tylko Sheili zatrzasnęła za sobą
drzwi, puściłam się pędem do łazienki. Dopiero po szybkim, ale
odprężającym prysznicu uspokoiłam myśli, które wręcz wrzały w
mojej głowie na myśl o jasnowłosej ,która miała czelność
wypowiedzieć się na temat mojej rodziny.
Nadal nieco oszołomiona zajrzałam do
szafy, z której – po długich przemyśleniach – wyciągnęłam
czarną sukienkę i parę nigdy nie używanych, zamszowych koturnów.
Zaśmiałam się nerwowo, uświadamiając sobie ,że moje stopy nie
miały okazji jeszcze wypróbować innych butów niż czarne
tenisówki. Co, właściwie, było śmieszne.
Pół godziny później stałam już
pod domem, wciąż poprawiając niesforne kosmyki czarnych włosów,
które rozwiewane przez wiatr, kołtuniły się i skręcały w każdym
możliwym kierunku. Nogi bolały mnie niemiłosiernie, a perfumy,
którymi postanowiłam spryskać swoje ciało, spowodowały ,że
dzisiejszy lunch zapragnął wydostać się z mojego żołądka.
Przyjechał.
Czarny mercedes, o wiele lepszy niż
ten mojego ojca, zatrzymał się tuż przede mną, a jego drzwi
otworzyły się bez żadnego łoskotu ,czy trzasku. Zanim jednak
znalazłam się w środku samochodu, zdążyłam potknąć się o
krawężnik na co Justin, zajmujący siedzenie kierowcy, zareagował
śmiechem.
Brawo, April.
Jego włosy były jak zwykle idealnie
ułożone i zdawało się ,że żaden wiatr nie może zepsuć ich
dopracowanego ułożenia. Uśmiechał się szeroko, tłumiąc śmiech
,a poza tym wyglądał niezwykle seksownie, wpatrując się w
przednią szybę auta. Ciemnowłosy, brązowooki grecki bóg.
-Wsiadasz ,czy nie?- zapytał ,ukazując
przy tym szereg białych, zadbanych zębów, po czym poklepał
siedzenia pasażera, na którym po chwili się znalazłam.
Odpalił silnik, wyciągnął z kiszeni
paczkę papierosów i wsunął jednego w malinowe usta, nadal się
uśmiechając.
-Chcesz?
Skinęłam głową, a jasnoniebieska
paczuszka wylądowała na moich kolanach wraz z połyskującą
zapalniczką.
-No no, Wilson- tu zaciągnął się
dymem i odsunął szybę mercedesa- Cóż za zmiana.
Spojrzeliśmy po sobie. Najwyraźniej
nie tylko mnie przerażały koturny i fakt, że kompletnie nie
potrafię się w nich poruszać.
-Oszczędź mi, proszę. Nie jestem
zbyt dobrą kreatorką mody.
-Nie, wyglądasz świetnie.
Trochę w to powątpiewałam ,więc
ostatecznie obdarzyłam go tylko równie przyjaznym uśmiechem,
zaciskając mocniej szkarłatne wargi.
Resztę drogi spędziliśmy w
całkowitej ciszy, co nieco mnie skrępowało. Miałam wrażenie ,że
dzisiejszy lunch ,przemienił się ogromną gulę w żołądku, która
uniemożliwiała mi wypowiedzenie jakiegokolwiek słowa. Ale poza tym
podobała mi się ta niepewność ,wypełniająca samochód i nasze
podejrzliwe spojrzenia ,które co chwila kierowaliśmy ku sobie.
Czarny mercedes zatrzymał się pod
wysokim domem, z którego dochodziła głośna muzyka- wąski ,ze
szpiczastym dachem, a mimo to wyglądał ładnie. Drzwi miały jasny,
radosny kolor, w przeciwieństwie do szarego domu, którego ciemne
wykończenia, dodawały mu nowoczesności i nieco przytłaczały.
-Justin!
Zanim zdążyłam wygramolić się z
samochodu, z domu wybiegła uradowana szatynka, z końską twarzą i
butelką piwa w ręku. Nie żeby nie była ładna. Po prostu jej
haczykowaty nos i paziowate, sterczące, wysuszone włosy powodowały
,że wyglądała jak nadąsana i wiecznie niezadowolona.
Kiedy w końcu złapałam równowagę
,a z nowymi butami był to nie lada wyczyn, kolejna dziewczyna, tym
razem ognisto ruda piękność, wysunęła się z wnętrza domu i
dołączyła do swojej koleżanki, która w tym czasie, przyglądała
się mi z zaciekawieniem.
-Boże- jęknęła, łapiąc w
wychudzone palce kosmyk moich włosów- Ten kolor! Jest taki...
-Prawdziwe?
Justin wykręcił teatralnie oczami i
zanim zdążyłam odpowiedzieć na zadane mi pytanie, złapał mnie
za nadgarstek i pociągnął w stronę uchylonych drzwi.
-Bella i Kaya są miłe, ale gdy
zaczynają fascynować się Twoimi włosami, to radziłbym nie
kontynuować z nimi rozmowy.
-Dlaczego?- zachichotałam ,łapiąc
czarny lok, spoczywający na moich ramionach.
Zatrzasnął za sobą drzwi domu i
gestem pchnął w stronę przestrzennego salonu, którego żółte
ściany rozjaśniały otoczenie. Na czarnych mahoniowych meblach,
prawie identycznych jak moje, porozstawiane były wszelkiego rodzaju
słone przekąski i butelki z piwem- w większości opróżnione.
Rozejrzałam się po wnętrzu
,wypełnionym głośną muzyką, ignorując parę ,która w
najlepsze obściskiwała się w kącie pokoju. Obdarowywali się
namiętnymi pocałunkami, zupełnie nie przejmując się moim
spojrzeniem, które w końcu ,z ciekawości, skierowało się prosto
na nich.
Kiedy kątem oka dostrzegłam ,że ręka
blondyna, chowa się za jeansami drobnej blondynki, postanowiłam
jednak skupić się na trzech szalejących przy głośnikach
dziewczynach i dwóch uśpionych już ,zapewne przez alkohol,
szatynów, wylegujących się pod kuchennym blatem.
-Kaya postanowiła kiedyś rozjaśnić
włosy- zaśmiał się Justin, mierzwiąc dłonią moją burzę dość
już rozczochranych kosmyków- Bella uznała ,że woda utleniona to
bardzo dobry produkt i wylała jej na głowę chyba z 3 litry tego
diabelstwa.
Podeszliśmy do brązowej narożnej,
kanapy, która ku mojemu zdziwieniu nie była zajęta przez
rozkochanych w sobie nastolatków i po uprzątnięciu z niej pustych
puszek i resztek chipsów, wygodnie rozsiedliśmy.
-Cześć Justin!
Oczywiście zdążyłam się już
utwierdzić w przekonaniu ,że nici ze spokojnego wieczoru w
towarzystwie brązowookiego bruneta. Nie było nam dane nawet
spokojnie usiąść na kanapie, bo zanim złapałam oddech ,wysoki,
dobrze zbudowany mulat ,wyciągał już do Justina dłoń.
-To jest Dylan.
Wydukałam swoje imię, posłałam mu
niechętną minę ,po czym bezinteresownie pociągnęłam nosem.
-Chcecie coli, piwa ,czy coś
mocniejszego?
Powtórnie zmierzyłam natrętnego
szatyna wzrokiem i znów udałam ,że moje zatoki potrzebują pilnie
chusteczki. Chyba w głębi duszy miałam nadzieję ,że mulat
zdecyduje się mnie wyręczyć w ich poszukiwaniu, a po drodze jakaś
napalona imprezowiczka zaciągnie go w drugi kąt salonu.
-Obojętne mi to- mruknęłam, a Justin
,widząc moje zainteresowanie rozmową, polecił przynieść piwo ,po
czym posłał mi pełen radości uśmiech.
Nie, wcale nie czułam się głupio
,widząc jak wędruje swoim wzrokiem po moich udach i odkrytych
ramionach, które nerwowo drgały pod wpływem jego intensywnego
spojrzenia. Próbując nie okazywać, jak bardzo mnie to wszystko
wytrąciło z równowagi, łyknęłam zimne piwo i wpatrzyłam się w
swoje odbicie na grubym, ciemnobrązowym szkle butelki.
-Jak ci się podoba w Nowym Jorku?-
Zapytał Justin, kiedy zwilżył usta otrzymanym napojem.
Poczułam jak gula w żołądku, o
której zupełnie już zapomniałam, przesunęła się bliżej gardła
,ponownie blokując mi mowę. Przez dłuższą chwilę słychać było
tylko dudnienie potężnych głośników i chichoty rozszalałych
dziewczyn, które nadal na środku salonu prezentowały swoje
wdzięki.
Chyba tak naprawdę w pośpiechu
próbowałam wymyślić jakieś sensowne zdanie na temat tego
bezdusznego, nieurzekającego mnie niczym miasta.
Wszystko co znajdowało się w tym
miejscu ,miało ten cholerny superwyrafinowany wielkomiejski szyk.
Szklane wieżowce, marmurowe schody, miliony neonów ,oświetlających
bilbordy wielkości domku jednorodzinnego. Na pierwszy rzut oka,
normalne miasto, ale kiedy przyjrzeć się bliżej każdy budynek
zdawał się być zbudowany po to ,by zadowalać masę turystów,
którzy podniecając się niesamowitą architekturą, tak naprawdę
zapominali ,że ich miasta mają o wiele bogatszą historię i
tradycję niż zwykły, zapracowany Nowy Jork.
Miałam wrażenie ,że życie tego
miasta opierało się głównie na ciężkim harowaniu i zarabianiu
pieniędzy ,a potem wyrzucaniu ich na głupoty.
Tak, dalej. Postawcie jeszcze więcej
niepotrzebnych centrum handlowych, wyprodukujcie kolejne pięć
milionów koszulek z pustym napisem „I ♥ NY” i ponownie
przekażcie pieniądze na rozbudowanie Central Parku, który choć
powinien być miejscem wypoczynku ,wypełniony jest zapracowanymi
ludźmi, którzy w pośpiechu próbują w jakiś sztuczny, tani
sposób zadowolić swoją rodzinę.
Zastanawiałam się tak naprawdę,
gdzie podziało się to miasto ,o którym opowiadała mi matka. Miało
być przecież niesamowitym miejscem, przeznaczonym do spełniania
marzeń, a ja jedynie spotkałam tutaj dumnych ze swojego miejsca
zamieszkania gburów ,którzy połowę swojej miesięcznej pensji
wydadzą na nowy plazmowy telewizor.
Nowojorczycy mieli w sobie te cechy,
których posiadanie przyprawiało mnie o mdłości. Ciężko na ulicy
spotkać kogoś, kto widzi ,że to miasto ma na celu jedynie
osiągnięcie sławy. Wszyscy, z małymi wyjątkami, byli egoistyczni
i posiadali tą cholerną świadomość ,że są najlepsi.
Nie, wcale nie byli, a ja dobrze
wiedziałam ,że nie jestem w stanie sama udowodnić ten fakt jednemu
z największych miast świata ,więc obdarzając Justina nieśmiałym
uśmiechem, mruknęłam tylko pod nosem jakieś przekleństwo i znów
uraczyłam się smakiem nieco cieplejszego już piwa.
-Chyba nie jest aż tak źle- zaśmiał
się pod nosem ,słysząc moją niezbyt przyjazną obelgę.
-Możliwe, ja chyba po protu...-tu
przerwałam ,by sięgnąć po kolejny łyk napoju- Nie znalazłam
jeszcze swojego miejsca.
Pomiędzy nami zapadła niezręczna
cisza, podczas której oboje wpatrywaliśmy się w drewnianą
podłogę, zaśmieconą okruszkami paluszków.
To było z pewnością idealnie dobrane
określenie do mojego obecnego stanu umysłu.
-Chciałabyś wrócić do Seattle?
Oderwałam gwałtownie butelkę od
szkarłatnych warg, pozostając na niej krwistą szminkę i krople
trunku, których szybko pozbyłam się językiem.
-Skąd wiesz ,że przyjechałam tu
właśnie z Seattle?
W ciemnych oczach ciemnowłosego
chłopaka dostrzegłam nieco zmieszania, ale on tylko wcisnął
prawie pustą już butelkę między nogi i spoglądając na mnie
niepewnie ,uśmiechnął się potulnie.
-Chyba się domyślasz, April, że
plotki w naszej szkole roznoszą się bardzo szybko.
*
Wpatrywał się w nią jak
zahipnotyzowany. Śledził uważnie każdy jej ruch, starając się
nie zwracać uwagi na rozmazaną, szkarłatną szminkę, zdobiącą
jej usta, a teraz także kawałek podbródka.
Była piękna, nawet z czerwoną,
nierówną kreską dzielącą jej alabastrową skórę, oblaną
światłem ,dochodzącym z kolorowych lampek, oświetlających pokój.
Nie wiedział nawet kiedy stracił nad
sobą panowanie i zapominając o bożym świecie, dał ponieść się
emocjom.
Wyrwał jej z delikatnych, bladych
dłoni pustą butelkę i rzucając na szklany stół, przysunął się
bliżej, tak aby mógł spojrzeć w jej głębokie, błękitne
tęczówki. Jej usta rozwarły się prędko, jednak zanim zdążyła
cokolwiek powiedzieć, jego palec próbował usunąć z jej podbródka
krwistą skazę, delikatnie pieszcząc jej twarz.
Czuł całym sobą ,że pragnie czegoś
więcej.
Wręcz wrzało w nim ,kiedy wpatrywał
się w jej czarne włosy, opadające na ramiona i jasne, a zarazem
piękne oczy, przypominające iskrzące paciorki.
Miał niestety tą cholerną świadomość
,że te wszystkie uczucia są tylko chwilowe i ulotne. Zaraz, zaraz.
To nie były uczucia. On był po prostu dobrym aktorem. Był pewny,
że czar pryśnie, jak bańka mydlana, gdy tylko przyjdzie odpowiedni
moment.
Trzeba korzystać- pomyślał i w tej
samej chwili pokonał kolejne kilka centymetrów, dzielących ich
twarze.
Nie śmiała nawet zaprzeczyć, bo to
co teraz się w niej narodziło, było silniejsze. Coś, czego nigdy
wcześniej nie doświadczyła. Coś co mogło sprawić, że czas
pobytu w Nowym Jorku ,stałby się jednak najlepszym okresem w jej
życiu.
Była tak głupia,a zarazem tak mądra,
że w odpowiedniej chwili zdążyła się opamiętać. Przecież
znali się ledwie kilka godzin i wiedziała na jego temat tyle co o
wojnie trzydziestoletniej – czyli kompletnie nic.
Kiedy ciemnowłosa wpatrywała się w
jego czekoladowe tęczówki, chłopak upajał się zapachem
truskawek, które niespodziewanie go ogarnął. Jej alabastrowe,
idealne ciało emitowało wonią soczystych i świeżych owoców.
Wykorzystał ten moment i szeptając
jej do ucha słowa ulubionej piosenki ,musnął wargami jej szyję,
która drgnęła niespodziewanie czując spierzchnięte usta
chłopaka.
Znów oszalała. Miała wrażenie ,że
zaraz eksploduje od nadmiaru emocji i rzuci się na niego,
obdarowując serią namiętnych pocałunków. Pierwszy raz poczuła
tak silną rządzę, co było dziwne, bo przecież wypiła tylko
jedno piwo.
Ostatni raz spojrzał w jej tęczówki,
zalane oceaniczną głębiną i znów poczuł zapach truskawek.
Zapach, przy którym ciężko było mu się opamiętać.
Zrobił to.
Zapragnął jej ust teraz, a że zawsze
miał to czego chciał, udało mu się tak oczarować dziewczynę, że
zanim zdążył ukoić swoje rozpalone zmysły ,ona zrobiła to już
za niego.
Płonęli, kiedy wzajemnie poczuli smak
swoich spragnionych warg, które dawno nie doznały takiej rozkoszy.
Coś rwało jej puste jak dotąd serce ,szamotało każdym fragmentem
jej drobnego ciała. I choć wiedziała ,że nie powinna ,to za nic
nie mogła oderwać się od jego malinowej słodyczy.
Niespodziewanie otworzyła usta
szerzej, więc on wepchnął rozpalony język w sekretne zakamarki
jej warg, wycofał go i niespodziewanie ugryzł ją w koniuszek
języka, przez co sama nie wiedziała jak się zachować.
Zbyt oszołomił ją jego zapach
męskich perfum ,więc całkowicie skupiła się na muskaniu jego
warg, starając się nie zapomnieć o łapaniu oddechu. Czuła
ekstazę, a jednocześnie nienawiść do samej siebie. Wcale nie
chciała ,żeby tak zaczęła się ich znajomość.
Nie przestawaj- błagała w duchu,
kiedy nieco zwolnił i przez uchylone powieki obserwował jej
reakcje.
Ku jej zdziwieniu oderwał się od niej
,po czym posyłając zalotny uśmieszek ,oblizał wargi, które stały
się dla dziewczyny celem. Ponownie ona ,zupełnie omotana jego
wdziękiem, rzuciła się na niego, zanim zdążył uspokoić oddech,
który szalał w jego płucach.
Znów mu się udało.
Pełny tryumfalnej ekscytacji ,pozwolił
sobie na nieco więcej i nie zwracając uwagi na swoich przyjaciół,
błądził dłońmi po jej rozszalałym ciele, które nie domagało
się niczego innego niż jego ognistych pocałunków.
*
Wręcz oszalałam z radości, kiedy z
końca ulicy w końcu dojrzałam dom ojca i światło latarni
ukazujące drogę prosto do ogrodu, pełnego jabłoni i krzewów
obsypanych niebieskim kwieciem.
Nogi zupełnie odmawiały mi już
posłuszeństwa, więc pozbyłam się koturnów ,które teraz
bezwładnie wisiały w mojej zmęczonej dłoni, dyndającej w rytmie
mojego nierównego kroku.
Jeszcze nigdy nie byłam tak
podekscytowana jednym pocałunkiem, który sprawił ,że na kilka
minut zupełnie zapomniałam ,ze istnieje coś innego niż wargi, on
i to ogarniające mnie ciepło.
To jednak nie zmienia faktu, że byłam
na siebie cholernie zła.
Zawsze broniłam się przed takimi
dziwnymi sytuacjami, a teraz uległam człowiekowi, na którego temat
nie wiedziałam zupełnie nic. Irytujące i wręcz beznadziejne.
Byłam jednak zbyt zmęczona, by teraz
karać się w myślach za swoje czyny, więc pchając drzwi
skrzypiącej furtki, zapragnęłam by jak najszybciej znaleźć się
w łóżku i nieco uspokoić nieco rozpalone jeszcze ciało.
„(...) i spotkały się
ich usta... Spotkały się jakimś bezgrzesznym pocałunkiem, jak
bezgrzeszna jest sama miłość.”
***
Nawet nie wiecie jaki miałam pozytywny humorek, pisząc ten rozdział - tarłam zmieniki na placki ziemniaczane i mama uczyła mnie biologi. Noo, pomijając fakt, że mam całą klawiaturę w ziemniakach i co chwilę pisałam coś o genetyce to jestem bardzo zadowolona. Obiecuję ,że jak skończy się półrocze (czyt. poprawię wszystkie zagrożenia) to rozdziały będą zajebiste.
JESTEM MISTRZEM . ♥
No a tak wg. to mam problem ze słowem chwila, ciągle pomijam w i piszę chili, a to przecież papryczka i żaden słownik mi tego nie podkreśla. Jak się więc natkniecie na jakieś warzywko, to bardzo przepraszam.
Oojojoj, za dużo gadam. ; p
Czekam na opinie i życzę udanego sylwestra ( %%%%%% ) .
Normalnie boski!!!!!! Czekam na nn!!!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, wydaje mi się, że poprawiasz się z każdym rozdziałem, wszystko zostało opisane tak szczegółowo, że kiedy ujrzałam końcówkę zachciało mi się płakać. Mogłabym czytać i czytać aż do mojej usranej śmierci<3 Nie podoba mi się jedno, że wątek tego rozdziału jest taki sam jak we wszystkich opowiadaniach o nim. Że dziewczyna, która zawsze była opanowana i zbuntowana nie mogła się opamiętać bo on był piękny(wersja skrócona) Tą niedoskonałość jednak mogę Ci wybaczyć, bo było wszystko opisane bardziej szczegółowo niż w innych opowiadaniach.
OdpowiedzUsuńUdanego również i żeby Ci alkohol do głowy za bardzo nie uderzył jak to u mnie jest w zwyczaju ♥
Boskie! Boskie i jeszcze raz boskie! Pisz szybciutko NN ;D
OdpowiedzUsuńOch, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszyłam, kiedy zobaczyłam nowy rozdział. Jak mała dziewczynka! Ślicznie Ci to wyszło, naprawdę.
OdpowiedzUsuńBardzo, że tak się wyrażę, seksowny rozdział. Wybacz za taki dobór słów, ale inaczej nie potrafię tego określić.
Pocałunek opisałaś nieziemsko. Zadbałaś o szczegóły niczym profesjonalistka. W każdym rozdziale jest taki wątek, który zapada w pamięci bardziej niż inne. W tym akurat jest pocałunek. Wierz mi, że tego momentu nigdy nie wykopię z pamięci. Mistrzyni!
Wiesz, każdy pisarz ma swój styl. Niepowtarzalny. Piszesz bardzo dobrze i z przyjemnością zgarnęłabym Twoją książkę z półki w księgarni. Za bardzo się rozmarzyłam, wybacz.
Serdecznie pozdrawiam!
To jest niesamowite ! <3 Pocałunek opisałaś idealnie, ale nie dobry Justin myśli tylko o jednym, no cóż widocznie tak musi być + uwielbiam placki ziemniaczane xD
OdpowiedzUsuńPiękny jak zawsze . Czekam na kolejny.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. W ogóle świetne opowiadanie. Czekam z niecierpliwością na nn : )
OdpowiedzUsuńWejdziesz i skomentujesz z kim nowa notka ? http://yoursecretlife-onedirection.blogspot.com/ Zapraszam Wszystkich : )